Jak nie zostać ofiarą sprytnych naciągaczy samochodowych?
Wpadka za wpadką, czyli jak grupa warszawskich oszustów zarobiła fortunę w niecałe 3 tygodnie
Wyobraź sobie, że właśnie wystawiłeś na sprzedaż swój samochód na popularnej platformie ogłoszeniowej. Nie minęło nawet kilka godzin, a dzwoni do ciebie ktoś, kto deklaruje chęć natychmiastowego zakupu. Już na wstępie wydaje ci się podejrzanie – przecież to zbyt szybka reakcja. Ale może to po prostu ktoś, kto akurat potrzebuje auta i musiał je mieć jak najszybciej? Na wszelki wypadek postanawiasz zachować czujność.
Okazuje się, że twoja ostrożność była jak najbardziej uzasadniona. Poznasz teraz historię grupy sprytnych naciągaczy z Warszawy, którzy w zaledwie 3 tygodnie zdołali wyłudzić od swoich ofiar aż 450 tysięcy złotych. Możesz być dumny, że udało ci się uniknąć takiego losu!
Błyskawiczna akcja i szybki koniec
Wszystko zaczęło się niewinnie – czwórka oszustów z Warszawy po prostu postanowiła spróbować swojego szczęścia w „interesie” z wykorzystaniem metody „na kupującego”. I trzeba przyznać, że szło im wyjątkowo dobrze. W niedługim czasie zebrali prawdziwą fortunę, sięgającą aż 450 tysięcy złotych!
Oczywiście, taki wysoki zysk nie mógł ujść uwadze organów ścigania. Funkcjonariusze wpadli na trop grupy i już 15 czerwca 2016 roku, zaledwie 3 tygodnie po rozpoczęciu działalności, cała szajka została rozbita.
Jak im się to udało? Historia jest naprawdę fascynująca. Pozwól, że opowiem ci ją od samego początku.
Jak to się zaczęło? Od spotkania w Międzyzdrojach…
Wszystko zapoczątkował pewien znajomy Adama, jednego z członków gangu. Spotkali się w nadmorskim kurorcie Międzyzdroje, gdzie ten pierwszy przedstawił Adamowi pomysł na „biznes”. Chodziło o metodę „na policjanta” – oszukiwanie ludzi, którzy sprzedają swoje rzeczy przez internet.
Adam, jak się okazało, był prawdziwym zawodowcem w tej dziedzinie. Przez lata odsiedział kilkanaście wyroków w Warszawie i Krakowie za różnego rodzaju przestępstwa – od oszustw, przez rozboje, aż po włamania i kradzieże. Wiedział więc, jak się za to zabrać.
Szybko skontaktował się ze swoimi kumpelami – Marcinem, który prowadził nocny klub w Warszawie, oraz Sławomirem, pracownikiem gospodarczym w tym klubie. Nie zabrakło też Anny, dziewczyny Sławomira, która miała pełnić rolę „wozaka” – to ona miała dowozić Sławomira pod wskazane adresy, bo ten nie miał prawa jazdy.
Metoda „na policjanta”
Schemat działania grupy był banalnie prosty, a jednocześnie niezwykle skuteczny. Wyglądał on mniej więcej tak:
-
Chwilę po tym, jak ktoś wystawiał ogłoszenie sprzedaży na popularnej platformie, do sprzedającego zgłaszał się „zainteresowany kupiec”. Zazwyczaj kontakt następował przez komunikatory, takie jak WhatsApp.
-
„Kupiec” podawał się za funkcjonariusza policji lub innej instytucji państwowej (np. CBA) i informował sprzedającego, że trwa tajna operacja mająca na celu udaremnienie próby włamania na jego konto bankowe.
-
Przestępca przekonywał ofiarę, że jedynym sposobem, by uchronić się przed utratą pieniędzy, jest jak najszybsze przekazanie gotówki „funkcjonariuszowi”.
-
Ofiara, zazwyczaj zaniepokojona i przestraszona, udawała się do banku, wypłacała pieniądze i przekazywała je rzekomemu policjantowi.
Podobne historie przytrafiły się co najmniej czterem osobom z różnych stron Polski – mieszkance Podkarpacia, bizneswoman z Konstancina-Jeziornej, aptekarce z Wrocławia oraz pracownikowi krakowskiego kantoru.
Jak się okazuje, taka metoda jest naprawdę opłacalna. Według CERT Orange Polska, jeden oszust potrafi w ten sposób zarobić nawet 40 tysięcy złotych dziennie!
Spektakularny skok na kantor w Krakowie
Wśród wyłudzonych przez grupę kwot na szczególną uwagę zasługuje ta, która została zdobyta w Krakowie. To tam padła ofiarą pracownik lokalnego kantoru wymiany walut.
Podobnie jak w poprzednich przypadkach, do mężczyzny zadzwonił rzekomy funkcjonariusz policji, który poinformował go o planowanym napadzie na kantor. Ofiara, przekonana o autentyczności tych informacji, postąpiła zgodnie z poleceniami „policjanta” – zamknęła się w kantorze, przeliczył pieniądze i przekazał je rzekomo wysłanemu przez funkcjonariusza mężczyźnie.
W sumie padł łupem 270 tysięcy złotych! Dla porównania, cała kwota wyłudzona przez grupę to 450 tysięcy złotych. Można więc powiedzieć, że ten jeden skok stanowił prawie 60% całego zysku.
Koniec gangu tuż po największym sukcesie
Sądząc po sukcesach, członkowie grupy mogli poczuć się bezkarni. Niestety dla nich, los miał wobec nich inne plany.
Dokładnie 15 czerwca 2016 roku, tuż po dokonaniu ostatniego, najbardziej dochodowego skoku na kantor w Krakowie, cała czwórka została aresztowana. Wszystko wydarzyło się, gdy mężczyźni spotkali się w mieszkaniu Marcina, by podzielić łup.
Ktoś chyba musiał poczuć jednak wyrzuty sumienia, bo w pewnym momencie Marcin wyjrzał przez okno i zauważył, że na klatce schodowej wspinają się uzbrojeni policjanci. Zdążył tylko krzyknąć do wspólników „Idą psy!” i zamknął drzwi na klucz.
Co zrobili oszuści? Adam bez chwili zastanowienia wyrzucił przez okno reklamówkę z pieniędzmi, a następnie, niczym kot, zeskoczył z balkonu na niższą kondygnację, a stamtąd – już na ziemię. Sławomir podążył jego śladem.
Choć udało im się zbiec z miejsca zdarzenia, to na ucieczkę było już za późno. Policjanci szybko ustalili tożsamość złodziei i wkrótce cała czwórka była już w rękach organów ścigania.
Sypanie, sypanie i jeszcze raz sypanie
Zatrzymani nie mieli już innego wyjścia, jak tylko zacząć sypać. Pod naciskiem funkcjonariuszy przyznali się do winy i zaczęli opowiadać, jak wyglądał cały proceder.
Adam opowiedział, że kilka tygodni wcześniej spotkał się w Międzyzdrojach z kolegą z Niemiec, który zaproponował mu udział w „interesie” polegającym na wyłudzaniu pieniędzy od ludzi metodą „na policjanta”. Ten człowiek, którego Adam określił mianem „Kruciaka”, miał być osobą, która wysyłała przestępcom informacje o niczego nieświadomych ofiarach.
Adam skontaktował się następnie z Marcinem, Sławomirem i Anną, którzy chętnie dołączyli do grupy. Okazało się, że wszyscy doskonale znali się z wcześniejszych przestępczych wojaży.
W efekcie tej współpracy udało im się wyłudzić 450 tysięcy złotych od co najmniej czterech osób. Jak się okazuje, to naprawdę opłacalny „biznes”!
Nauczka na przyszłość
Historia tej grupy przestępczej pokazuje, jak sprytni i bezkompromisowi mogą być oszuści, którzy chcą nas okraść. Nic dziwnego, że strony internetowe ostrzegające przed tego typu zagrożeniami zyskują na popularności – to po prostu konieczność w dzisiejszych czasach.
Spróbujmy więc wyciągnąć z tej historii kilka konkretnych lekcji:
-
Nigdy nie ufaj „policjantom” lub innym „funkcjonariuszom”, którzy kontaktują się z tobą w sprawie twoich pieniędzy lub transakcji. Prawdziwi funkcjonariusze nigdy nie będą cię o to prosić.
-
Nie wysyłaj pieniędzy na podstawie jakichkolwiek potwierdzonych przelewów czy innych „dowodów”. Czekaj, aż pieniądze faktycznie pojawią się na twoim koncie.
-
Unikaj przekierowywania rozmowy poza oficjalne kanały sprzedaży. Nie podawaj numerów telefonów ani adresów e-mail osobom, które cię kontaktują.
-
Wnikliwie sprawdzaj adresy stron internetowych, z których korzystasz. Nawet drobne różnice mogą wskazywać na oszustwo.
Pamiętaj – choć naciągacze są coraz sprytniejsi, to ty możesz się przed nimi uchronić, zachowując odpowiednią czujność. Nie daj się nabrać na ich wyrafinowane sztuczki!